siatym rokiem życia. Średniego wzrostu, niezmiernie wychudły, świecił wyłysiałą czaszką nad brunatną twarzą, której skóra pargaminowa marszczyła się na czerwonych policzkach, przedzielonych diugiemi uczernionemi wąsami.
Osobistość ta wytrzymała bez poruszenia się egzamin barona, a gdy ten nie poczynał rozmowy, przybyły zawołał:
— Ależ to ja, ja jestem! Do milion piorunów, obywatelu, baronie, miałżebyś mnie nie poznać?
Filip zadrżał.
Głos był zmieniony, tak jak i cała powierzchowność nieznajomego, lecz owa charakterystyczna klątwa z epitetem „obywatelu“ przyczepionym do tytułu barona, nie pozostawiały wątpliwości.
— Kapitan Grisolles! wyszepnął Filip.
— Były oficer, ordynans Garibaldego. Znajdujesz żem się zmienił? Ależ to nie przyczyna, ażeby mi dać wyczekiwać w przedpokoju, jak jakiemu żebrakowi!
Croix-Dieu skrzywił się z niezadowoleniem. Ta niespodziewana wizyta nie w porę mu przybywała, uniknąć jej wszakże niepodobną było; musiał się z losem pogodzić.
— Idźmy do salonu, rzekł do Grisoll’a.
I zwrócił się ku drzwiom bocznym, Garibaldyjczyk szedł za nim.
Wszedłszy tam, rozparł się na fotelu, postawił laskę między założonemi nogami, a spoglądając na ściany, pokryte obrazami i drogocennemi przedmiotami sztuki, wyszepnął:
— Do czarta! mieszkasz wspaniale, obywatelu ba-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/27
Ta strona została przepisana.