mawiasz mi podania kawałka chleba!
Croix-Dieu sięgnął po portmonetkę, a dobywszy z niej sztukę złota, podał ją w końcach palców kapitanowi mówiąc:
— Oto dwadzieścia franków. Możesz sobie za nie kupić wiele chleba.
— Osobista godność nakazywałaby mi napluć na twoją jałmużmę! zawołał garybaldczyk chowając pieniądz do kieszeni. Głód zmusza mnie do jej przyjęcia, biorę, ale ci za nie nie dziękuję. Do widzenia baronie obywatelu!
— Szczęśliwej podróży obywatelu kapitanie.
— Do widzenia! powtórzył Grisolles, podchodząc ku drzwiom, które zatrzasnął z takim hałasem za sobą, że obrazy zadrżały na ścianach.
— Uf! zawołał Filip, rzucając się na krzesło, skoro sam został w pokoju. Głupie, podłe zwierzę! gdyby nie jego niezdatność, nie potrzebowałbym przed chwilą był pracować nad „Johannisbergiem“ i zapraszać Oktawiusza na wtorek na śniadanie. Bądź co bądź, załatwiłem się z tym błaznem, i na szczęście nie usłyszę już o nim więcej.
Grisolles znalazłszy się na ulicy, przystanął na trotoarze, a podnosząc pięść zaciśniętą w stronę domu z którego wyszedł, wymruknął:
— Dwadzieścia franków jałmużny, mnie! kapitanowi Grisolles. Przekleństwo tobie baronie! Przypłacisz mi ty to drogo!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/32
Ta strona została przepisana.