ciśnięciem kurka zadumał, i nowy zwrot nastąpił w jego umyśle.
— Zaprawdę jestem podłym samolubem! rzekł głośno. Obmyślam sobie spoczynek w mogile, pozostawiając na pastwę losu ową ofiarę mojej miłości, mego zaślepienia! Wzywa mnie ona, oczekuje, pokłada nadzieję iż ocalenie dla niej przyjdzie z mej strony. I ja miałbym umykać, pozostawiając ją nad brzegiem przepaści wykopanej przeżeranie pod jej stopami? Nie! to byłoby haniebnem! Będę walczył do ostatka! Uczynię najwyższy wysiłek. Pójdę odszukać tego niecnego wspólnika owej bezecnej spekulacji, będę go błagał, groził mu, a jeśli błagania i groźby zostaną bezskutecznemi, zwrócę ku niemu broń, jaką miałem zwrócić ku sobie, mózg mu wysadzę wystrzałem, i z jego trupa wydobędę ukradzione listy. A gdyby mi się i tego dokonać nie udało, gdyby ów szantaż haniebny miał się spełnić, pan de Grandlieu znajdzie mnie gotowym do spotkania się z sobą, skoro nadejdzie owa fatalna chwila. Pierś moja posłuży za puklerz dla ukochanej, cios jego we mnie uderzy!
Wszystkie powyższe zdania były wyrzeczone, jak pojmujemy, w gorączkowym obłędzie; ale w tak strasznej sytuacji, jaką było położenie Andrzeja San-Rémo najściślejszy umysł mógłby się zachwiać ogarnięty szałem.
Był przekonany iż słowa zamarłyby mu na ustach, gdyby zmuszonym był opowiedzieć wicehrabinie o ostatniej katastrofie pod ciężarem której sam omal nie zginął.
W następstwie tego, mimo iż zguba dla nich obojga zdawała mu się być nieuchronną, poszedł złożyć pod
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/35
Ta strona została przepisana.