Spostrzegłszy wchodzącego, dał znak odźwiernemu, równemuż jak sam starcowi, w czarnem ubraniu, który wyszedłszy przeciw przybyłemu powitał go w milczeniu niskim pokołonem.
— Z kimże mam honor mówić? zapytał starzec stojący na stopniach peronu.
— Oto moja wizytowa karta, odparł San-Rémo.
Służący spojrzał na bilet.
— Pan markiz, rzekł, jest oczekiwanym. Niechaj pan markiz raczy pójść za mną.
Poprzedzany przez swego przewodnika, San-Rémo wszedł do sieni, następnie do przedpokoju, i wielkiego salonu, pokrytego na ścianach gobelinami, darowanemi jednemu z przodków rodziny d’Auberive przez króla. Dalej wszedł do mniejszego nieco, lecz niemniej bogatego salonu, i do sypialni przyćmionej ciężkiemi weneckiemi obiciami.
— Niechaj pan markiz raczy wypocząć tu chwilę, rzekł stary sługa z pokłonem, pójdę o przybyciu pańskiem powiadomić pannę d’Auberive.
Andrzej zostawszy sam, siłą woli starał się powściągnać wzrastające wzruszenie, i aby je pokonać, zaczął rozglądać się w szczegółach pokoju, jaki niegdyś służył za mieszkanie pannie d’Auberive.
Niedługiem było to oczekiwanie. Drzwi się otwarły w głębi pokoju. Postać kobieca w progu się ukazała i przystanęła, nawpół ukryta w ciemnych fałdach aksamitnej portjery.
Andrzej zadrżał. Jego zmieszanie zmieniło się nagle w uczucie innego rodzaju. Pożerał wzrokiem tę postać
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/43
Ta strona została przepisana.