nieruchomą, i czuł, jak nieznane mu dotąd rozrzewnienie przenika całą jego istotę.
— Ależ to młode dziewczę, pomyślał, może to moja siostra?
Pod ciemnemi fałdami draperji ukazała się Henryka d’Auberive. Przybrana w grubą żałobę, jak gdyby po świeżej stracie ojca, wydawała się być mało co starszą jak przed dwudziestu dwoma laty, wtedy, gdy Loc-Earn uwiódł ją tak haniebnie.
Średniego wzrostu, szczupła jak niegdyś, zachowała swe delikatne rysy twarzy, i cerę matowo bladą. Wspaniale sploty jej włosów, w owych czasach blond z odblaskiem złotawym, przybrały teraz płową jakąś barwę. Wszystko to widziane z oddalenia, w pół mroku, nadawało jej pozór dziecięcej jakiejś młodości.
Panna d’Auberive przestąpiła próg pokoju. Szła, wolnym krokiem, z oczyma utkwionemi w Andrzeja. Obie białe swe ręce, jak gdyby wykute z marmuru, przyciskała do lewej strony piersi.
Lekkiem skinieniem głowy odpowiedziała na drżący pokłon młodzieńca, a zbliżywszy się, gdy zaledwie parę kroków dzieliło ich już od siebie, zatrzymała się powtórnie naprzeciw niego, pochłaniając go spojrzeniem.
Słoneczne światło dzienne wpływające z dziedzińca szerokiemi oknami, oblewało ją od stóp do głowy. Wtedy to spostrzegł San-Rémo, że ta dziewicza jej młodość, jaką, spostrzedz mu się zdawało, była tylko zwodnym mirażem. Henryka wyglądała na znacznie starszą, niż była nią rzeczywiście.
Nie, nie było to dziewczę, jak sądził Andrzej pier-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/44
Ta strona została przepisana.