ków, nagle udzielaną mu być przestała.
— Ach! zawołała panna d’Auberive z bolesnem oburzeniem. Ach! nędznik!
— O kim mówisz matko? pytał San-Rémo.
— O człowieku, przez ręce którego przechodziły te pieniądze, i który wciąż je odbierał bez przerwy, pozostawiając cię bez żadnych źródeł utrzymania, wtedy gdym sądziła, że żyjesz w dostatkach.
— Ależ to nie może być ów notarjusz? pytał żywo Andrzej.
— Nie! nie, to nie on!
— Któż więc taki?
— Pośrednik, w którego uczciwość wierzyłam niezachwianie. W mojej nieznajomości świata i ludzi, położyłam w tym człowieku ślepe zaufanie. Jakże mi się haniebnie wywdzięczył! Opowiem ci wszystko szczegółowo, będziesz wiedział o wszystkiem. Lecz mów, mów! opowiadaj dalej.
San-Rémo opowiedział matce to wszystko, o czem wiedzą czytelnicy.
Słuchając o cierpieniach pani de Grandlieu, które, jako nieuniknione skutki występnej miłości, przypomniały jej własne bóle i męki, jakich doznawała, Henryka od płaczu powstrzymać się nie była w stanie.
— Biedna kobieta! wyszepnęła zcicha, biedne młode dziewczę, tak torturowane za to, że cię pokochało? O jakże to okrutne! jak niesprawiedliwe! Czyż mogła pozostać obojętną poznawszy ciebie mój synu? widząc twą piękność, dobroć, szlachetność? Kocham Andrzeju twoją Herminię! Kocham ją z całej duszy!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/49
Ta strona została przepisana.