po kątach ulic błąkające się dzieci.
Jakież straszne przeczucie, a kto wie, może straszniejsza jeszcze hańbą napiętnowana przyszłość, oczekuje tego nieszczęśliwego. Głód i brak opieki, wiodą do występku i zbrodni. Andrzej, ów mały Andrzej, jej syn, skoro dorośnie, stać się może takim jak ojciec zbrodniarzem.
Wszystko to, powtarzała sobie Henryka, a straszne te myśli doprowadzały ją prawie do obłąkania. Nie dozwalała się jednak ogarnąć rozpaczy; walczyła przeciw temu całemi siłami, czując iż potrzebuje co rychlej ozdrowieć, rozpocząć poszukiwania, w jakich skuteczność pomimo wszystko nie wierzyła wiele.
W dniu, w którym raz pierwszy po tej ciężkiej chorobie z łóżka powstała, i chwiejnym krokiem poczęła przechadzać się po pokoju, Józef rzekł do niej z miną tajemniczą.
— Podczas choroby pani, jakiś nieznany mężczyzna przychodził kilkakrotnie do pałacu.
— Czego chciał ten człowiek?
— Pragnął pomówić z panią jak najprędzej; był nawet tu wczoraj, a gdym mu powiedział, że pani zapewne jeszcze przez czas długi nie będzie mogła przyjąć nikogo, list pozostawił. I podał pannie d’Auberive szarą kopertę lakiem zapieczętowaną, na której to pieczątce odciśniętym był stempel monety.
Henryka siadłszy na brzegu łóżka, z żywym niepokojem czytała:
„Gdyby panna Henryka d’Auberive życzyła sobie otrzymać szczegółową wiadomość, o swojem dziecku płci
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/57
Ta strona została przepisana.