zem mordercę, wiezionego przez komisarza i agentów, Sariol powiedział sobie:
— Panna d’Auberive nic nie wie z pewnością o tem, co ów łotr Robert Saulnier zrobił. Nie wie zarówno, że mamka wraz z niemowlęciem mieszka na wyspie Saint-Denis. Ja tylko wiem to i Robert. Robert dla ważnych przyczyn, nie powiadomi panny Henryki. Jestem pewien, że ona szalenie kocha tego swego malca. Świetny interes do zrobienia! Odkryłem prawdziwą żyłę złota! Trzeba ją wyzyskać o ile się da tylko!
Po długich ukłonach, Sariol wszedł do pokoju.
— To pan do mnie pisałeś? zapytała żywo panna d’Auberive.
— Ja pani.
— Cóż więc pan wiesz?
— Wiem wszystko.
Mimo całej potęgi, obudzonego w sercu dziewczęcia macierzyńskiego uczucia, rumieniec wstydu okrył bladą twarz Henryki. Zakryła rękoma oblicze.
Panna d’Auberive w prędce jednak nad sobą zapanowała. Czuła, iż nie należało jej ani cierpieć ani się rumienić, lecz trzeba było jej odnaleść syna.
— Bądź, co bądź, pomyślała. Bóg jest sprawiedliwym. To cierpienie jest dla mnie karą, na jaką zasłużyłam. I podniósłszy głowę, wyrzekła silnym i pewnym głosem: Mów pan więc, proszę.
Sariol nie pozwolił sobie powtórzyć dwukrotnie tego wezwania. Rozpocząwszy opowiadanie ciągnął je długo.
Nie chcemy powtarzać jego opowiadań, jakie sobie naprzód ułożył.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/60
Ta strona została przepisana.