się, iż podobne przypuszczenie było nietylko nierozumnem, ale niegodnem jego, i że należało mu sprawdzić ów fakt na miejscu.
Po upływie kwadransa, zapalił świecę i udał się do apartamentu Herminii.
Powątpiewanie zmieniło się w pewność. Pani de Grandlieu wyszła do ogrodu.
Przyszedłszy do pawilonu zapytał głośno dwa razy: Czy jesteś tu Herrninio? Nie otrzymując żadnej odpowiedzi wszedł na schody.
Reszta jest nam znaną.
Czytelnicy pamiętają zapewne, że przejrzawszy pola Elizejskie nieufnym wzrokiem, pan de Grandlieu uspokojony pozornie panującą tu ciszą, ujął w ramiona leżącą bez zmysłów na podłodze Herminię, i położył ją na trzcinowej kanapce.
Pobiegł następnie do pałacu, z którego wróciwszy za chwilę, przyniósł światło, trzeźwiące sole i karafkę świeżej wody. Zmoczywszy skronie młodej kobiety, dał jej oddychać solami.
Lekkie drżenie powiek oznajmiało, iż Herminia wracała do życia. Gdy otworzywszy oczy ujrzała przed sobą swojego męża, wydała okrzyk przerażenia, który jak rozpalone żelazo przeszył serce wicehrabiego.
Herminia przypomniała sobie, że Andrzej uciec zdołał, a gdy oblicze pochylonego nad nią starca wyrażało nie gniew, lecz boleść i obawę, zrozumiała, że pan de Grandlieu nie wiedział o prawdzie.
— Co się stało? zapytała słabym głosem.
— Ja ciebie pytam o to me dziecię, rzekł wicehrabia.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/73
Ta strona została przepisana.