Dwa dni upłynęły. Herminia przerażona nieodbieraniem żadnych wiadomości, czuła się być bliską obłędu. Nakoniec odnalazła kartkę pod bluszczem z temi słowy: „Miej nadzieję... Pracuję dla ciebie!...“
Mimo iż to był bardzo wątły promyk pociechy, zdołał on jednak ożywić nieco tę nieszczęśliwą kobietę.
Działo się to w sobotę.
Pani de Grandlieu była pewną, iż nazajutrz otrzyma list bardziej uspakajający. Kilkakrotnie odwiedzała skrytkę w ogrodzie, lecz zawsze napróżno. Nie wiedziała jak wytłumaczyć sobie owo milczenie Andrzeja. Wszak poświęciła swoje klejnoty. Dla czego po takiej ofierze nie następuje stanowcze rozstrzygnięcie tej kwestji? Co się dzieje? Czy nowe jakie przeciwności nie dopuściły dobiedz do końca tej ponurej sprawie?
W poniedziałek, w ostatni ów dzień fatalny, około drugiej po południu, pani de Grandlieu bardziej blada niż zwykle, i bardziej przygnębiona, siedziała wraz z mężem w salonie.
Herminia czytała, raczej trzymała otwartą książkę w ręku, bezwiednie wpatrując się w jedną kartę, patrząc na wyrazy, jakich nie rozumiała wcale.
Wicehrabia siedzał pogrążony w zadumie, gdy nagle wszedł lokaj przynosząc na tacy kopertę.
— List do pana wicehrabiego, rzekł, podając.
Pan de Grandlieu rozdarł kopertę.
— Dziwny list, wyszepnął, przebiegłszy pismo oczyma.
— Cóż to takiego? zapytała Herminia, w której każdy list nieznany wzniecał obawę.
— Zobacz, rzekł Armand, podając jej rozwiniętą
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/75
Ta strona została przepisana.