do wieczora oczekując z nadzieją“.
Wsunąwszy list w kopertę, ucałował swą matkę, i wsiadłszy w oczekujący na siebie powóz, kazał się wieźć na róg pól Elizejskich.
W kilka minut później wsunął pod krzak bluszczu ów bilet bez adresu, i tymże samym powozem udał się do barona Croix-Dieu, nie przewidując, jak kolosalny wpływ na całą sprawę wywrzeć mogły te jego odwiedziny, które uważał za krok zwykłej towarzyskiej grzeczności.
Filip nieobecnym był w domu. Lokaj pytany przez Andrzeja powiedział, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, pan jego wróci dziś bardzo późno.
— Mam bardzo ważne szczegóły do zakomunikowania twojemu panu, mówił San Rémo. Powiedz mu że tu przybędę koło północy, i że bardzo wdzięcznym mu będę, jeżeli przyjąć mnie raczy.
Andrzej wrócił do pałacu d’Auberive, a Henryka uszczęśliwiona wcześniejszą jego obecnością, niż się spodziewała, rozpoczęła opowiadanie swojego życia, ukrywając przed młodzieńcem tylko jeden, jedyny szczegół, nie dla siebie, ale ze względu na Andrzeja, a to, że Robert Loc-Earn jego ojciec był łotrem nikczemnym, zawyrokowanym przez ludzką sprawiedliwość.
— Cóż jednak z nim się stało? wyjąknął San-Rémo. Dla czego nie nosisz matko jego nazwiska? Dla czego nie naprawił swej zbrodni uprawniając swojego syna? Czyż osądziłaś że jest niegodnym szczęścia, jakiem obdarzyć go mogłaś? Czyś ty go sama matko odepchnęła od siebie?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/80
Ta strona została przepisana.