leżący na stole list w stancyjce odźwiernego. Zadrżał poznawszy swe pismo.
— Ależ to mój list, zawołał, dla czego go pani nie oddałaś panu Zimmermannowi?
— A jeśli nie przyszedł, jakim sposobem oddać go miałam? powiedz mi pan proszę?
— Jakto, nigdy więc tu nie przychodzi?
— Przychodzi skoro mu się podoba! krzyknęła z gniewem. Musisz pan być zapewne jakimś policyjnym agentem skoro mi zadajesz takie zapytania.
Andrzej zrozumiał że w ten sposób nic nie poradzi.
Wyjąwszy z kieszeni kilka luidorów, położył je na stole, obok listu.
— Proszę, zechciej mnie pani objaśnić bliżej co do pana Zimmermanna, rzekł do zadąsanej kobiety. Mam bardzo ważny interes na jakim mi niezmiernie wiele zależy, skutkiem którego potrzebuję się z nim widzieć koniecznie dziś wieczorem. Pani znasz zapewne zwyczaje tego człowieka. Skoro nie ma go w domu, powiedz mi gdzie znaleść go można?
Odźwierna liczyła leżące na stoliku sztuki złota.
Z najsłodszym uśmiechem tłumaczyć poczęła, że wcale nie zna owego pana Zimmermanna. Raz jeden tylko tu przyszedł, w dniu, w którym wynajął mieszkanie zapłaciwszy z góry za miesiąc. Nazajutrz wniesiono do tego mieszkania kilka sprzętów, i przybito na drzwiach bilet wizytowy. Odtąd ów dziwny jakiś agent, trudniący się prywatnemi interesami, za jakiego się ten lokator przedstawiał, zniknął bez śladu.
Andrzej zażądał wskazania sobie jego rysopisu.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/82
Ta strona została przepisana.