nałbym go nazajutrz, że umiem jeszcze szpadę trzymać w ręku. Gdyby zaś był tem, czem pan mi się być zdajesz, wskazałbym mu drzwi, jak wskazuję je panu, i powiedziałbym, mu jak panu mówię: „wyjdź“.
Zimmermann ukłonił się.
— A gdyby nie wyszedł? zapytał szyderczo.
— Zawołałbym mych łudzi, i wyrzucić bym go kazał.
Zimmermann uśmiechnął się.
— Nie zrobiłbyś pan teg! zawołał. Skandal wywołać jest łatwo. Zostaję, i nie obawiam się, ażebyś pan swych ludzi na pomoc przywołał.
— Cóżby mi mogło w tem przeszkodzić?
— Prosty własny rozum! Pan wicehrabia pojmuje doskonale, że na czyn podobnie gwałtowny ze strony jego służby odpowiedziałbym wyjawieniem, dla czego mnie stąd wypędzają.
— Ukarano by cię natenczas, jako nikczemnego potwarcę.
— Przepraszam! zawołał Zimmermann. Wyraz „potwarca“ oznacza kłamcę. Dowiedzione oskarżenie nie jest potwarzą!
Przez parę minut pan de Grandlieu pogrążył się w milczeniu. Ręce mu drżały. Głęboka zmarszczka zarysowała się na jego czole. Ogień wytryskał z pod jego spuszczonych powiek.
Zimmermann patrzył na niego spokojny i obojętny na pozór.
Armand podniósł nagle głowę.
— No, panie! zawołał, bez głupich żartów i przy-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/91
Ta strona została przepisana.