Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1003

Ta strona została przepisana.

— Jakto... w całym domu nikogo? tego nie pojmuję.
— Posłuchaj pan. Na rogu ulicy Servan przebijają nową ulicę. Burzą domy, z których powynosili sie lokatorowie. Odrazu jednakże wszystkich kamienic nie zwalą w ruinę. Pozostały jeszcze dwa lub trzy zwaliska. Znam przedsiębiorcę tych robót, prosiłem go, by mi pozwolił pomieścić mą starą w próżnej izbie. Zgodził się na to i otóż schroniła się tam, dopóki nie umrze, lub dopóki jej ztamtąd nie wyrzucą.
— Biedna kobieta... mocno jej żałuję! Wiadomo panu, że jestem filantropem, lubię dopomagać nieszczęśliwym. Idźmy do niej!
— Dobrze.
— A potem razem pójdziemy na obiad.
— Zgoda! — odrzekł Piotr Béraud.
— Zaniosę jej litr wódki, ponieważ pan mówisz, że wódka ją tylko przy życiu utrzymuje...
— Otóż myśl świetna! Dopieroż ona będzie kontenta!
— Dalej więc w drogę...
Tu oba wyszli z Willi Gałganiarzów. Za przybyciem do fortyfikacyj, Scott przywołał fiakra, a wsiadłszy weń ze starym Béraud, kazał jechać do bramy Père-Lachaise. Przybywszy tu, wysiedli, a irlandczyk, prowadzony przez gałganiarza, zatrzymał się naprzeciwko desek zbitego zagrodzenia.
Piotr wyjął dwie z owych desek, aby się dostać do mieszkania wdowy Ferron. Drzwi tegoż były jedynie z zewnątrz na skobel zamknięte.
Otworzywszy te drzwi, wszedł ze swym towarzyszem do izby, na parterze położonej, na środku której stał ręczny wózek dawnej kupcowej warzywa.
W tejże samej izbie stały na kupach złożone drzwi, okna z sąsiednich domów zburzonych, belki spróchniałe, deski od podłogi i kupy wiórów.
Wąskie, drobne schodki, w rodzaju drabiny, prowadziły na pierwsze piętro.