Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1004

Ta strona została przepisana.

Posłyszawszy odgłos kroków na dole, wdowa Ferron poruszyła się na łóżku, wydając głuche mruczenie.
— To ja... nie obawiaj się, stara — rzekł Piotr; — ja z moim przyjacielem przynosimy ci coś dla rozgrzania.
Will Scott rzucił badawczym wzrokiem wokoło siebie. Stanąwszy po za gałganiarzem, wdrapał się na wąskie schodki, przeglądając z dziwnem zaciekawieniem tę lichą budę.
Wdowa Ferron wlepiła szkliste spojrzenie w obu przybyłych.
— A! to ty, Piotrze... — jęknęła, wykrzywiając usta, z których wychodziły z trudnością łamane, niewyraźne słowa.
— Tak... to ja... — odparł gałganiarz, stawiając litr wódki, kupionej przez Will Scotta, na desce, umieszczonej przy poduszce sparaliżowanej, na której stały zapałki, świeca i jakaś flaszka opróżniona. — To ja z mym przyjacielem, czyliż nas nie poznajesz?
Chora wpatrywała się w irlandczyka przez chwilę, poczem głosem chrypliwym wyrzekła:
— Tak... ja go poznaję... To jest nasz znajomy z szynku przy ulicy Kellera. Mój Boże... otóż już wołać nie mogę, jak kiedyś: „Marchew... kapusta... piękna cebula! Skończone! czuję, iż umrę niezadługo!
— To pewna, że twój stan zdrowia jest godzien pożałowania, moja biedna kobieto — rzekł mniemany Cordier. — Dlaczego ci jednak nie przyjdzie kto z pomocą? Masz krewnych w Paryżu, a nawet bogatych, jak mi o tem mówiłaś. Mogliby wynaleźć dla ciebie pokój i jakąś osobę do dozorowania.
Stara nerwowo się roześmiała.
— Moi krewni? to on... on tylko — zawołała, wskazując na Piotra wychudłą ręką. — Reszta, to arystokraci, wielcy panowie... Leżą na złocie, a nie daliby dwóch sous nędzarzom, umierającym z głodu. Mam ja i innych krewnych, ale ci żyją w ubóstwie, jak ja zarówno. Nie... nie! ja nic nie żądam; patrzę przez okno na ów cmentarz bogatych, lecz jestem pewną,