że mnie tam nie pochowają. To miejsce dla milionerów... Trzeba mieć wiele pieniędzy, aby tam spocząć po śmierci. Mnie powiozą do Saint-Ouen, albo Kajenny... do wspólnego dołu. Dobrze mi tutaj, w tej pustce oczekuję na ostateczną wędrówkę. A teraz, Piotrze, daj mi pić, bo pragnienie mnie pali...
— Jeść ci się nie chce? — pytał gałganiarz.
— Nie... wcale.
— A więc przynieśliśmy ci butelkę dobrej wódki... Nasz, przyjaciel kupił ją dla ciebie.
— Daj prędkOłmrę kropli, to mi dobrze zrobi.
Piotr, odkorkowawszy flaszkę, podał ją chorej, która pochwyciwszy ją, piła z niej chciwie.
— Lecz dość... — wyrzekł gałganiarz, odbierając butelkę, i stawiając ją na krześle. — Uporządkuję teraz nieco twe gniazdo.
Podczas, gdy zajął się zamiataniem, Scott zbliżył się do chorej.
— Dziękuję z całego serca, żeś przyszedł do mnie — wyrzekła. — Podaj mi jeszcze butelkę, czuję, iż to pokrzepia me siły.
Irlandczyk podał jej flaszkę i wdowa Perron piła wielkiemi łykami, z głową w tył przechyloną, aż do powstrzymania oddechu.
— Ach! jakie to dobre... — wyjąknęła — jak to rozgrzewa!
Piotr Béraud zbliżył się do łóżka.
— Możebyś teraz coś zjadła? — zapytał.
— Oto moje pożywienie... — odpowiedziała, wskazując na butelkę.
— Ha! ponieważ nic niepotrzebujesz, odejdziemy.
— Dobrze... ja zasnę trochę. A przyjdź jutro do mnie.
— Przyjdę... bądź spokojną... do widzenia.
I wyszedł wraz z owym mniemanym Cordierem.
— Jakże pan sądzisz! — zapytał stary gałganiarz gdy
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1005
Ta strona została przepisana.