oba znaleźli się na ulicy. — Zdaje się, że tej biedaczce niewiele już do życia pozostaje.
— Przy bardzo troskliwych staraniach mogłaby wyjść z tego cierpienia — odrzekł mniemany filantrop. — Pomyślę ja o tem... Trzebaby dla niej wynająć stancyjkę i przyjąć dozorczynię. Postaram się o to. A teraz idźmy na obiad.
Znalazłszy się na ulicy de Belleville, weszli do restauracyi.
— Pożegnam cię, mój kochany — rzekł Scott po, ukończonym obiedzie — wracam do siebie. Wkrótce jednakże zobaczymy się u tej biednej chorej. Staraj się dowiedzieć o adresie Joanny Desourdy. Ona zarówno jest nieszczęśliwą... I jej także pragnąłbym przyjść z pomocą.
— Bądź spokojnym, odnajdę jej mieszkanie. No! i pomyśleć... — dodał Piotr Béraud, któremu wychylone przy obiedzie kieliszki wina rozwiązywały język, pomyśleć, że my dziś tacy nędzarze, moglibyśmy być wszyscy bogaczami!
— Ba! — rzekł irlandczyk.
— Ależ to miliony... miliony! Wielki majątek po zginionym gdzieś naszym krewnym... Później ja ci to wszystko opowiem.
Uścisnąwszy rękę gałganiarza, który odszedł w stronę bulwaru La Villette, mówiąc do siebie i gestykulując żywo, Wiliam Scott, zamiast się udać do Paryża, skręcił ku Belleville i wszedł do kupca, gdzie zażądał litra wina, poczem, zwróciwszy się w poprzeczną ulicę, zbliżył się do kanału, w Który wylał do ostatniej kropli zawartość z butelki.
Skierowawszy się następnie w stronę Paryża, wstąpił do składu materyałów aptecznych, gdzie kazał sobie w opróżnioną butelkę odmierzyć petroleum.