Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1009

Ta strona została przepisana.

objąć cały Paryż. Spojrzawszy przed siebie, dostrzegł objęty płomieniami budynek.
Pożar, podniecany palnym materyałem, pędzony wiatrem wschodnim, wzmógł się w kilku minutach przerażająco.
Strażnik, czuwający przy Mont-de-Pièté, spostrzegłszy płomienie, zasygnalizował na alarm. Pobudzono się we wszystkich okręgach, przyzywając pomocy. Tłumy zbijały się, biegły, przesadzając deski zagrodziła, nikt jednak nie czynił nic dla zwalczenia ognia.
— Palą się szczątki rozebranego domu — mówiono. — Nikt tam nie mieszka. Niewątpliwie to nocne włóczęgi zaprószyły ogień. Dobrzeby było, aby się razem upiekli!
Policya wysłała swych ludzi.
Sikawki z Mont-Pièté i Roquette biegły na pomoc.
Ukazała się grupa strażników miejskich.
— Śpieszcież coprędzej! — wołały tłumy zebranych — drzewo wewnątrz budynku się pali!
— W tych zwaliskach mieściła się stara, chora kobieta — rzekł jeden z miejskich strażników — nie można dozwolić żywcem jej spłonąć.
Nagle, gdy sikawki działać poczęły, zalewając płomienie, jakaś ludzka postać ukazała się w oknie pierwszego piętra, wokoło otoczona ogniem.
Okrzyk przeleżenia wybiegł ze wszystkich piersi.
Rzucono się ku drzwiom. Niestety jednak wszelki ratunek był już daremnym.
W tej chwili własnie dach budowli zapadł się z hukiem ponurym, śląc w obłoki snopy gorejących iskier, jak bukiet fajerwerkowy.
Szczątki nieszczęśliwej wdowy Ferron zagrzebały się pod zwaliskami.
I otóż dnia tego dwóch spadkobierców Edmunda Béraud żyć przestało.
Sikawki zalały dymiące się zgliszcza, z pod których wydobyto nazajutrz kości sparaliżowanej.