Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1013

Ta strona została przepisana.

W chwili tej ukazał się proboszcz z Malnoue, zbliżając do obu kuzynek.
— Widzę, że jesteście panie bardzo zaniepokojone — rzekł, podchodząc. — Być może, odebrałyście listy przekonywające was, iż się mylicie co do swych oskarżeń względem pana Desvignes?
Siostra Mary# podała księdzu fotografię.
— Poznajesz, ojcze, tego człowieka? — zapytała.
— Ubiór jego wskazuje, iż to jakiś wychowaniec szkoły górniczej — rzekł proboszcz. — Ale ja nie znam podobnej osobistości — dodał, wpatrując się w fotografię.
— Jestżeś tego pewnym?
— Najzupełniej.
— A zatem przekonywa to, mój ojcze, iż nie mylimy się w naszych podejrzeniach i że mamy słuszność, uważając wspólnika mojego wuja za osobistość więcej niż podejrzaną.
— Jakto? — zapytał proboszcz.
— Chciej, ojcze, przeczytać ten list.
Ksiądz czytał uważnie wyrazy, kreślone ręką Stanisława Dumay.
— Rzecz dziwna... — wyjąknął zcicha.
— Miałżebyś i teraz jeszcze powątpiewać?
Przekonanie starca mocno się zachwiało, mimo to odrzekł:
— Ten portret robionym był przed kilkoma laty. Przedstawia on młodzieńca mniej więcej od dziewiętnastu do dwudziestu lat wieku. Pan Desvignes ma obecnie lat dwadzieścia osiem... pracował wiele... dużo podróżował... mogły się więc zmienić rysy jego twarzy.
— To prawda... lecz nigdy do tego stopnia, by po dziewięciu latach były do niepoznania...
— No tak... Zupełna odmiana rysów twarzy rzadko się zdarza, przyznają... Mimo to bywa niekiedy.
— Nie! — zawołała zakonnica — teraz wiem już, co o tem wszystkiem sądzić wypada!