— Cóż zamyślasz począć, me dziecię? — pytał proboszcz niespokojnie.
— Bóg wskaże mi drogę... udzieli natchnienia.
A wsunąwszy list z fotografią do kieszeni, dodała:
Pożegnajmy, kuzynko, proboszcza i powracajmy.
— Nie zapominaj, szanowny proboszczu, żeś przyrzekł być u nas dziś na obiedzie... — ozwała się panna Verrière.
— Nie zapomnę, ma córko... Do widzenia!
Siostra Marya wraz z kuzynką udały się drogą do Malnoue.
Zmarszczone czoło zakonnicy i jej głębokie milczenie świadczyły, iż myśl jej pilnie nad czemś pracowała.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Arnold Dosvignes przed udaniem się do swego biura bankowego rozszedł się z Verrierem na stacyi drogi żelaznej, udając się do domu na ulicę Tivoli.
I on zarówno pragnął się dowiedzieć, czy nie zastanie listu od Trilbego.
W dniu poprzednim nic nie nadeszło, postanowił więc czekać godziny roznoszenia listów.
W dziesięć minut później służący przyniósł mu list.
Za pierwszym rzutem oka poznał pismo Trilbego.
Z gorączkowym pośpiechem rozdarłszy kopertę, wydobył ćwiartkę papieru.
Przeczytawszy pierwsze wyrazy listu, zbladł nagle. Czytelnicy przypominają sobie zapewne treść tegoż:
Od jutra szkodliwa dla nas tyle osobistość niemą na zawsze pozostanie.