— A więc pracowałem dziś rano nad uregulowaniem rachunku pani de Nervey. Mogę przyjść, wszystko gotowe... Jesteśmy w porządku.
— Włączyłeś do jej rachunku kopalnię belgijskich marmurów?
— Naturalnie.
— Ileż pozostajemy dłużni jej synowi?
— Dwieście tysięcy franków.
— Poważna suma, do pioruna!
— O! bądź spokojnym... Jeżeli te dwieście tysięcy franków wyjdą od nas drzwiami, oknem powrócą niebawem.
Skoro obaj wspólnicy wrócili po śniadaniu do swego gabinetu, służący podał Verrièrowi kilka arkuszy stemplowego papieru, przyniesionych przez woźnego podczas nieobecności bankiera.
— Zgadnij, co to jest? — rzekł Verrière do Arnolda, przebiegłszy papier oczyma.
— Wiem doskonale...
— To niepodobna.
— Przekonam cię... Są to areszta, położone na pensji Pawła Béraud.
— Zkąd wiesz o tem?
— Czekałem na nie.
— Szatan, nie człowiek. Zaprawdę, możesz się pochlubić dyabelską swą siłą. Policja nigdy cię schwytać nie zdoła.
— Spodziewam się... Daj mi te papiery.
Wziąwszy arkusze stemplowe, Desvignes obliczył ogół nakreślonej sumy i rzekł:
— A teraz uprzejmie cię proszę, kochany wspólniku, byś z góry i w sposób nieodwołalny zaaprobował wszystko, co uczynię.
— Lecz cóż to będzie?
— Zobaczysz.
Tu Desvignes zadzwonił. Służący ukazał się w progu.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1016
Ta strona została skorygowana.