Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1018

Ta strona została przepisana.

— A pańskie takiem nie jest... — dodał Desvignes. — Poskładano nam opłakane dowody pańskiej rozrzutności.
— Spotwarzono mnie!...
— A więc cofnij pan tę potwarz.
— Należałoby mi najprzód ja poznać...
— Jakto... pan śmiałbyś zaprzeczać, że żyjesz od sześciu lat z młodą kobietą, swą krewną, że masz córkę i że bezlitośnie te dwie biedne istoty wyrzuciłeś na bruk bez żadnych środków utrzymania, sprzedawszy wprzód wszystkie swe sprzęty?
— Lecz to byłoby nikczemnem... gdyby miało być prawdą! — zawołał Verrière, udając żywe oburzenie.
— Nieszczęściem, to prawda, mój drogi wspólniku — odrzekł Desvignes. — Uważając wraz z tobą za najwyższą potworność podobny sposób postępowania, kazałem w tej sprawie wyprowadzić śledztwo i obecnie posiadani dowody, iż się nie mylę.
— Ależ natenczas pan Paweł Béraud byłby ostatnim z nędzników!
— I ja tak sądzę... Nie powinniśmy zatem mieć w naszym biurowym personelu człowieka, którego postępowanie jest do najwyższego stopnia haniebnem, niemoralnem, a nawet występnem!...
Béraud drżał z oburzenia i gniewu.
— Czyliż dlatego wszedłem do tutejszego biura, aby być znieważanym? — wyjąknął przerywanym głosem.
— Nie należysz pan od dziś do grona naszych, pracowników... — zawołał Desvignes.
— Zatem wypędzacie mnie?
— Nie chcemy pana nadal trzymać... ot! wszystko. Nadaj pan, jaką chcesz nazwę swojemu uwolnieniu.
— Ależ podobny sposób działania jest niegodnymi Kazaliście mi opuścić zajmowane dotąd miejsce, ja znajdę się teraz bez chleba!