Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1019

Ta strona została przepisana.

— To nas nie obchodzi.
— Nędza mnie czeka! — mówił Paweł dalej — gdyż gdziekolwiekbym się zwrócił, zażądają od was świadectwa, a wy je jaknajgorszeni wydacie!
— Zbiera się, co się zasiało, mój panie.
Béraud zwrócił się do Verrièra.
Miejże litość nademną, kuzynie!... — wyjąknął błagalny, głosem.
— Ja nie mogę mówić wbrew memu przekonaniu — rzekł bankier obojętnie.
— Zapłaćcież mi przynajmniej odszkodowanie za tak nagłe wydalenie...
— Zapłacimy panu całomiesięczną pensyę — ozwał się Desvignes — lecz wtedy, gdy postarasz się o cofnięcie aresztów, jakie nie pozwalają nam obecnie dawać ci do rąk pieniędzy. Otóż i wszystko, cośmy ci mieli oznajmić. Możesz pan odejść.
Béraud, ogarnięty wściekłością, podniósł zaciśnięte pięści na obu wspólników.
— Ach! rozbójnicy, wyzyskiwacze, lichwiarze, łajdaki! — zawołał — pomnijcie, iż to, co uczyniliście, nie ujdzie wam bezkarnie!
— Jedno słowo więcej — rzekł Verrière — a poślę po policyę, aby cię do aresztu zabrała.
Przestraszony tą groźbą Béraud, wybiegł, zionąc przekleństwami.
— Ma słuszność... — rzekł Desvignes, skoro tamten drzwi zamknął za sobą. — Nędza go czeka, ponieważ on nigdzie nie znajdzie zajęcia, a nędza, pomnij... zabija.
— Jakąż potęgę woli posiada ten człowiek... — pomyślał Verrière, patrząc z podziwem na swego wspólnika.
O piątej wieczorem obaj wyjechali z Paryża, udając się na obiad do Malnoue.
Stary proboszcz oczekiwał ich w towarzystwie Anieli i siostry Maryi. Skoro wszedł Arnold, witając obecnych ukłonem, spojrzenia wszystkich tych trzech osób bacznie się ku