— Ach! biedna kobieta... — zawołała zakonnica. — Jakże żałuję, żśmy nie poszły jej odwiedzić przed naszym wyjazdem.
— Nie żałujcie jej... — rzekł bankier. — Ciężko cierpiała oddawna... Szczęśliwszą jest teraz...
— To prawda... była to męczennica: — szepnęła siostra Marya.
Po chwili milczenia ozwała się Aniela, wskazując na jedną z fotografij:
— Oto jej syn... wicehrabia Jerzy de Nervey. Tu zaś mój portret, robiony w piątym roku życia... drugi, gdym miała lat dwanaście. Oto moja kuzynka, zanim została zakonnicą.
Desvignes, odwróciwszy kartę, zmarszczył czoło z niezadowoleniem.
— Tego znam... — rzekł przerywanym głosem, wskazując na portret oficera artyleryi w uniformie. — Jest to pan Vandame.
Aniela nie odpowiedziała, zachowując pozorną obojętność.
Desvignes przerzucił kartę.
Proboszcz z Malnoue i obie kuzynki czuli, iż serca uderzają im w piersiach gwałtownie, przez parę sekund zabrakło im prawie oddechu.
W jednej z czterech następnych kart znajdowała się fotografia, przysłana przez Misticota z Blévé.
Ów człowiek, na którym ciążyły tak ważne podejrzenia, sam wyda się bezwątpienia, wierzono w to i miano nadzieję.
Wspólnik Verrièra odgadł instynktownie, że tu znajdowały się zastawione nań sidła, owóż doświadczał głębokiego zadowolenia, postanowiwszy, skoro spostrzeże portret prawdziwego Arnolda, odegrać świetną komedyę, jaką sobie naprzód ułożył, a której pomyślnego skutku dla siebie był pewien.