Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1028

Ta strona została przepisana.
XXXIII.

Mały ów orszak potrzebował półgodziny czasu, by przybyć na wierzchołek skały, na której wznosił się budynek komory celnej, gdzie nosze z ciałem wniesiono. Wezwany chirurg już się tam znajdował. Rozebrawszy z wielką ostrożnością chłopca, wciąż pozostającego w omdleniu, stwierdził, iż kula, przebiwszy lewą stronę piersi, wyszła pod łopatką, druga trafiła w czaszkę, zadrasnąwszy skórę, a trzecia nareszcie rozdarła prawe ramię.
— Jedna z tych ran jest najniebezpieczniejszą — rzekł chirurg, poruszając głową — a jest ona do takiego stopnia szkodliwą, iż wątpię, by pacyent mógł wrócić do zdrowia. Nie wygląda wcale na kontrabandzistę ten chłopiec... Sądzę, że jest Francuzem. Bądżcobądź, będę się starał pielęgnować go najgorliwiej, a jeśli go zdołam ocalić, o czem wątpię, sam nas objaśni natenczas, kim jest i zkąd się tu znalazł podczas nocy. Skoro tylko dzień zabłyśnie, trzeba powiadomić o tym wypadku władze rządowe w Plymouth.
To mówiąc, chirurg wprowadził sondę w piersiówką ranę, aby się zapewnić, czy kula nie nadwerężyła którego z organów.
Ból, wynikły z tej askultacyi, był tak silnym, że Misticot otworzył oczy, ale natychmiast je zamknął, popadając w bezwładność.
— Czy otworzono walizkę tego młodego człowieka? — pytał doktór oficera straży.
— Tak, panie doktorze.
— I cóż w niej znaleziono?
— Trochę bielizny.
— Żadnych papierów?
— Żadnych.
— Ani pieniędzy?