— A w tem, co ty czynisz, jestże delikatność... jest jakaś szlachetność... myśl dobra... uczciwa?
— Co tobie do tego? Nie przychodzę prosić cię o nic...
— Z czego więc żyjesz?
— Kobiety o mnie pamiętają...
— Weź się, mówię ci, do pracy, bo źle skończysz, Fryderyku...
— Idź do dyabła z twą pracą! Siły tylko przytem i zdrowie człek traci, a nic nie zyskuje! Stanę ja przy pomocy kobiet wyżej od ciebie, ty mólu... zobaczysz! No! a teraz pójdź na kieliszek melasówki...
— Dziękuję... idę do mojej roboty.
— Lecz gdzie ona cię poprowadzi, ty... ty idyoto?
— Nie do domu poprawy... upewniam! Zresztą, niech każdy postępuje według własnego przekonania... niech czyni, co mu się podoba. Jedni mają sumienie... drudzy go nie mają. Przyszłość twa do ciebie należy. Bądź zdrów... do widzenia!
Tu Misticot odszedł z pośpiechem.
Fryderyk, zwany w okręgu Rochechonart przez młode dziewczęta pięknym Fredem, włożywszy ręce w kieszenie, patrzył za oddalającym się Misticotem.
— Pocieszny ze swą moralnością ten głupiec! — zawołał. — Z jaką on miną powiedział: „Jedni mają sumienie, drudzy go nie mają...“ Można było pękać ze śmiechu!
Tu, wyjąwszy z kieszeni kilka sztuk drobnej monety, zaczął podrzucać ją w górę i chwytać w powietrzu.
— Oto moje sumienie! — rzekł, śmiejąc się głośno — ma ono kurs wszędzie. Interesa wprawdzie nieźle mi idą — dodał po chwili — wszak nie posiadam jeszcze tego, czegobym pragnął. Muszę mieć powóz, salony i służbę... Tak! to nieodmiennie mieć muszę!