Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1035

Ta strona została przepisana.

Najbliższy lombard znajdował się przy ulicy de l’Ecole-de-Médicine. Joanna tam pójść postanowiła. Idąc, spostrzegła sklep używanej damskiej garderoby. Przyszła jej myśl, iż sprzedawszy tę suknię, więcej za nią dostać będzie mogła, niż gdyby złożyła ją w zastaw.
Wszedłszy do sklepu, rozwinęła pakiet i pokazała suknię, za którą kupcowa po obejrzeniu ofiarowała jej dwanaście franków.
Dwanaście franków! gdy w lombardzie najwyżej trzy lub cztery otrzymaćby mogła. W obecnej chwili było to dla niej majątkiem.
Z dwunastu franków będzie mogła kupić chleba i kawałek mięsa dla Liny, oraz dać jakąś zaliczkę na komorne.
Był to dla niej promień słoneczny pośród nocy ciemnej.
Otrzeźwiona na duchu, przyśpieszyła kroku, by jaknajprędzej przybyć na ulicę Lobineau, gdy nagle czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu i głos ochrypły zawołał:
— Ha! mam cię nareszcie... byłem pewny, iż odnaleźć cię zdołam, ma córko!
Był to głos starego gałganiarza.
— A! pan Béraud... — wyrzekła rumieniąc się Joanna.
— Cóż to znowu... zkąd „pan“ Béraud? — pytał stary. — Czyż już przestaliśmy być dla siebie kuzynami? Bądźcobądź, jestem kontent, żem cię spotkał. Szukam cię bowiem oddawna. Ależ dyabelnie kiepską masz minę... Powiedz mi, nie jestżeś chorą?
— Nieco tylko znużoną...
— Masz robotę?
— Mam ją, kuzynie.
— A twoja mała?
— Jest zdrową.
— To dobrze. Pozwolisz mi ją zobaczyć, nieprawdaż? Zapewne niedaleko tu gdzieś mieszkasz, w sąsiedztwie... Zaprowadź mnie więc do siebie; uścisnę twe dziecko i z tobą nieco porozmawiam.