Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1037

Ta strona została przepisana.

jak Job, lecz mam stosunki, znajomości... wysokie znajomością które mogą, dopomódz ci w odnalezieniu roboty, a nawet udzielić ci pożyczkę w razie potrzeby. Pytam więc raz jeszcze, gdzie mieszkasz?
— Mówiłam, że u jednej z mych przyjaciółek...
— Nie! to daremna... widzę, że nie masz we mnie zaufania.
— Ależ przeciwnie... upewniam! Mam wielkie zaufanie w tobie, mój wuju, i za ofiarę twoją, dziękuję ci całem sercem. Potrzebuję jednak samotności... bezwzględnej samotności. Nie chcę, aby ktoś widział łzy moje.
I wymawiając te ostatnie wyrazy, biedna kobieta wybuchnęła łkaniem.
— Lecz co to jest... co to się znaczy? — wołał Piotr wzruszony. — Nie będę cię zmuszał, abyś mi powiedziała, gdzie mieszkasz, skoro tego nie chcesz uczynić i postanowiłaś w tej mierze zachować milczenie. Uszanuję twą nędzę... Wszakże pozwól sobie powiedzieć, że jesteś zbyt dumną, ma córko!
— Żegnam cię... żegnam, kuzynie... — jąkała Joanna z tłumionym płaczem i pobiegła wprost siebie w ulicę.
— Napróżno się kryjesz... — szepnął gałganiarz — pomimo wszystko, ja odkryję twe gniazdo i wydobędę cię z nędzy przy pomocy tego zacnego Cordier.
I z zadziwiającą na swój wiek chybkością sunął wzdłuż murów, nie tracąc z oczu Joanny.
Ubiegłszy ze sto kroków, młoda kobieta obróciła się, patrząc, czy ją kto nie śledzi.
Béraud znajdował się w tej chwili po za dwoma rozmawiającymi na trotuarze przechodniami, widzieć go przeto nie mogła.
Uspokojona więc, szła dalej, a on po za nią w pewnej odległości.
Piotr dostrzegł, iż jego kuzynka wstąpiła naprzód do piekarza, a potem do składu wędlin, zkąd wyszedłszy z małym