pakiecikiem w ręku, zniknęła w ulicy Lobineau, obejrzawszy się raz jeszcze po za siebie.
— Ha! tutaj więc mieszka... — zawołał. — Za kilka groszy, jakie dostała, przyniesie żywność swej małej.
I po upływie kilku minut wszedł do domu, w którym zniknęła Joanna.
Pragnąc szczegółowo zbadać położenie swojej kuzynki, zapytał odźwierną o mieszkanie właścicielki domu i udał się we drzwi wskazane.
— Czy tu mieszka pani Joanna Desourdy? — zapytał, wchodząc.
— Tu, na piątem piętrze, trzecie drzwi po lewej. Nie znasz pan czasem rodziny pani Desourdy? — rzekła właścicielka domu.
— Znam ją dobrze.
— A więc powiedz pan, proszę, tym ludziom, aby, jeżeli mają cokolwiek litości, przyszli tej biednej z pomocą. W strasznem ta nieszczęśliwa znajduje się położeniu, nie ma na chleb dla siebie i dziecka.
Powiadomię ich... — odrzekł stary gałganiarz. — Nie jestże chorą jej mała?
— Bardzo być może... — odpowiedziała gospodyni. — Od trzech dni nie widziałam jej wcale. Poznawszy jednak, że pani Desourdy jest dumną, nie śmiałam jej czegoś dla małej ofiarować. Została mi dłużną za komorne, nie nalegam jednak, widząc ją w tak ciężkiem położeniu.
— Zajmę ja się tem wszystkiem — rzekł Béraud, co do komornego, bądź pani spokojną, zapłaconem ono zostanie.
— Chcesz pójść do niej?
— Nie... dziś nie pójdę... i proszę, nic pani nie mów Joannie, żem pytał się o nią. Gotowaby mi ztąd umknąć... Skoro