Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1039

Ta strona została przepisana.

załatwię jej interesa, powrócę tu i mam nadzieję, że wydobędziemy z nędzy tę nieszczęśliwa wraz z jej dzieckiem. Żegnam panią... do widzenia.
Tu Béraud wyszedł, ocierając rękawem łzę, błyszczący mu na powiece.
— Sam nie wiem, czy pójść do ojca Cordier? — rzekł sam do siebie. — Byłby on zadowolonym, mogąc nam dopomódz, ten zacny człowiek.
I zwrócił się na ulicę de Geindre. Zawód go tam jednak oczekiwał.
— Pan Cordier wyjechał zapewne z Paryża — rzekła odźwierna. — Od dwóch dni nie widzieliśmy go wcale.
— Przyjdę więc jutro — odparł Béraud. — Powiedz mu pani skoro powróci, że tu był jego przyjaciel z Willi Gałganiarzów.
Will Scott, mając sobie poruczonemi liczne obowiązki do spełnienia przez Arnolda Desvignes, nie mógł być naraz wszędzie obecnym.
Znalazł się jednak nazajutrz w swojem mieszkaniu przy ulicy de Geindre, skoro nadszedł Piotr Béraud. W kilku wyrazach gałganiarz objaśnił go o wszystkiem, zakończając:
— Przyrzekłeś mi pan uczynić coś dla Joanny i wiem, że dotrzymasz słowa. Będzie to czyn prawdziwie miłosierny. Potrzeba jednak wynaleźć sposób, któryby jej pozwolił przyjąć tę pomoc tak, aby nie wiedziała, od kogo ona pochodzi, ta bowiem nieszczęśliwa jest bardziej dumną jeszcze, niż sądziłem.
— Nie troszcz się... — odrzekł mniemany Cordier — będę się starał dopomódz twej krewnej tak, iż przyjąć to będzie musiała. Nie mięszaj się jednak w nic, proszę, inaczej bowiem domyślićby się mogła, iż jestem przez ciebie przysłanym.
— Bądź pan spokojnym, będę milczał jak kamień!...
— Mam przyjaciół w zakładach publicznego miłosierdzia, których inspektorowie chodzą po domach, dowiadując się potajemnie o osobach, zasługujących na udzielenie im wspar-