Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1040

Ta strona została przepisana.

cia — mówił mniemany filantrop. — W ciągu dni kilku Joanna ze swą córką wydobędą się z nędzy, słowem za to ręczę!..
Piotr odszedł zadowolony ze skutku swych starań dla nieszczęśliwej kobiety.
W kilka minut po nim wyszedł i Wiliam.
O parę kroków dalej oczekiwał znany nam powóz.
— Na ulicę de l’Ecole-de-Médicine! — zawołał irlandczyk na woźnicę.
Powóz zatrzymał się w niewielkiej odległości od składu wódek pod Srebrnym Czopem. Wysiadł zeń już nie ów dobroczynny Cordier, ale mężczyzna w błękitnej czapce, ów robotnik bez roboty, burgundczyk.
Wszedł do piwiarni.
Od ośmiu dni niewidział ani Eugeniusza Loiseau, ani Pawła Béraud, był jednak pewien, że znajdzie w owej tawernie jednego albo drugiego, a może nawet i obu.
Loiseau od chwili sprzedania swych mebli i wzięcia Wiktoryny do spitala, wiódł życie koczowniczego cygana. Scott, znając go dobrze, był przekonanym, iż dopóki on będzie miał pieniądze, nie wyszuka sobie roboty, a skoro wyda ostatni grosz, nawyknie do próżnowania i pijaństwa, nie przyjmie go do siebie żaden z właścicieli warsztatów, by nie dawał złego przykładu innym robotnikom. I łotr ów myślał słusznie tym razem.
Loiseau przepędzał dnie całe w szynku pod Srebrnym Czopem tak pogrążony w pijaństwie, że zapomniał zupełnie o najprostszych zasadach schludności. Ubranie na nim było zabłocone, kurzem pokryte, nie golił się, nie czesał, policzki mu wklęsły, oczy zapadły, źrenice przygasły zupełnie.
W chwili, gdy Scott wszedł do tawerny, Loiseau grał w karty z dwoma mężczyznami, nie lepiej od niego wyglądającymi z pozoru, a tak był grą swoją zajęty, iż nie zwrócił uwagi na wchodzącego.
Scott zbliżył się do stolika, przy którym siedziały trzy wspomnione osoby.