Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1041

Ta strona została przepisana.

Kilka sztuk drobnej monety, leżącej na, kartach, świadczyło, że grano o pieniądze.
Po rozdaniu kart i pierwszej kolei gry irlandczyk spostrzegł, że jeden z owych dwóch nieznajomych zaznaczył więcej punktów niż wygrał, którego to oszustwa dokonał z zadziwiającą zręcznością.
— Okradają go! — pomyślał Will Scott. — Tem lepiej, ci dzielni ludzie dla nas pracują.
Rzeczywiście, partya w oka mgnieniu przez introligatora przegraną została i jeden z dwóch jego towarzyszów zgarnął pieniądze do kieszeni.
— Grajmy dalej! — zawołał Loiseau, sięgając po nowe pieniądze na stawkę, gdy nagle przystąpił doń burgundczyk w błękitnej czapce, a uderzając go po ramieniu, zawołał:
— Daj pokój!... nie masz dziś szczęścia, kolego... Zostaw sobie odwet na później.
Dwaj oszuści spojrzeli z gniewem na przybyłego, który im popsuł ich plany, nie mogąc jednak okazać jawnie niezadowolenia, odeszli, siadając przy innym stole. Loiseau, poznawszy mniemanego burgundczyka, podał mu rękę.
— Co się z tobą działo? — zapytał — od tak dawna cię nie widziałem?
— Zmuszony byłem w podróż wjechać.
— Po jaką nową sukcesyę?
— Nie, w sprawach familijnych. Cóż ci mam kazać podać?
— Kieliszek absyntu.
Irlandczyk kazał podać dwa kieliszki.
— A jakże robota?
— Robota? — powtórzył introligator; — obszedłem wszystkie warsztaty, nigdzie nic znaleźć nie mogę.
— Masz jaką wiadomość o swojej żonie?
— Tam, do pioruna! Myślisz więc, że ja się zajmuję po-