Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1043

Ta strona została przepisana.

rachuję ja na to, dowiedzieć się jednak nie zaszkodzi. Pójdziesz zemną?
— Nie, zaczekam tu na ciebie.
Loiseau wychylił swój kieliszek i wyszedł.
Wrócił za pół godziny.
— No, jakże? — pytał irlandczyk — znalazłeś robotę?
— Gdzie tam... nic i nic. Prawdziwe nieszczęście.
— Nie martw-że się taką drobnostką. Pomówimy o sprawie, o jakiej ci wspominałem. Mam się z kimś widzieć teraz właśnie. Przyjdę po ciebie na obiad. Oczekując na mnie, zagraj sobie w karty z tymi ot, którzy tam siedzą, chłopcami.
Tu, wyszedłszy z piwiarni, wsiadł do fiakra i pojechał do szpitala Publicznego Miłosierdzia. Był to czwartek, dzień zwykłych odwiedzin w spitalach. Zbliżywszy się ku kratom, spostrzegł nadchodzącego Pawła Beraud.

XXXVI.

Scott, nie chcąc być przezeń widzianym, odwrócił się w oka mgnieniu i począł iść w przeciwną stronę. Przebiegłszy wpoprzek ulicę, zatrzymał się na trotuarze, a obejrzawszy się po za siebie, spostrzegł, iż Paweł nagle gdzieś zniknął.
— Gdzie on poszedł, u czarta? — pytał sam siebie. — Ach! — dodał, uderzając się w czoło — on poszedł odwiedzić żonę Eugeniusza. Muszę się o tem przekonać.
I wróciwszy, wszedł na dziedziniec szpitala.
Stróż zatrzymał go, pytając:
— Gdzie pan idziesz?
— Odwiedzić chorą.
— Nie niesiesz pan z sobą jakie, żywności, zakazanej dla chorych?
— Nie, nie niosę. Chciałbym się tylko dowiedzieć, na której sali znajduje się osoba, jaką chciałem odwiedzić?