— Nakoniec przyszedłeś... — mówiła chora dalej. — Przyszedłeś, ażeby patrzeć na swoje dzieło, nieprawdaż?
Béraud stał milczący, Wiktoryna mówiła dalej:
— Czy to „on“ cię przysyła? Ha! bo nie śmie sam przyjść ten kat! Lęka się spotkać ze swą ofiarą, ów nędznik!
Przy tych słowach nagle się zarumieniła, jej oczy nienawiścią zabłysły.
— Uspokój się pani... — mówił Paweł łagodnie. — Mówisz o swoim mężu, nieprawdaż? A więc, to nie on mnie tu przysyła... mimo, iż od niego dowiedziałem się wczoraj, że jesteś w szpitalu. Nic o tem nie wiedziałem, przysięgam. Och! ten podły nędznik!
— Tak... nędznik... lecz tyś go takim uczynił!
— Nie wierz temu, Wiktoryno... Czyż to ja nazwyczaiłem go do pijaństwa? Czy ja mu kazałem odejść z warsztatu? Czyż ja zrobiłem go nikczemnymi? Zawiniłem względem ciebie, to prawda... Ciężko zawiniłem. Głęboko tego żałuję, są jednak okoliczności, łagodzące mą winę. Mógłżem nakazać milczenie mojemu sercu? Miłość tu była jedyną mą winą. Być może, iż ta moja miłość pogorszyła twe nieszczęście; widząc cię jednak należącą do tak niegodnego człowieka, nie byłem panem siebie. Chciałem stać się dla ciebie ulgą, pocieszeniem...
Odepchnęłaś mnie z pogardą. Oskarżyłaś mnie, że zobelżam Eugeniusza... Dziś widzisz, niestety, żem ja go dobrze osądził!
— On wie, że jestem w szpitalu, ponieważ cię o tem powiadomił?
— Tak.
— Wrócił więc na ulicę de Fleurus?
— Nie pytaj mnie o więcej... proszę cię, zaklinam!
— Wrócił tam z inną kobietą, być może... O! możesz mi wszystko powiedzieć. Czyż sądzisz, że ja kocham go jeszcze?
— Nie... nie! twój mąż nie myśli o kobietach, ani o innych, ani o swojej... Myśli jedynie o grze w karty i pijań-
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1046
Ta strona została przepisana.