szczędził dla niej najtkliwszych starań, pojęłaby wtedy może całą moc mojej miłości, a taka miłość łatwo się udziela! Na to jednakże trzeba pieniędzy, których obecnie nie posiadam... Pożyczyłem dwieście franków Eugeniuszowi Loiseau. A! gdyby mi je oddał... Gdybym przynajmniej otrzymać mógł gdzie jakie zajęcie... Och! ten Verrière... ten stary oszust, przyodziewający się szatą moralności! Jakiejże doświadczyłbym roskoszy, mogąc ma karku nakręcić, a następnie czerpać w jego kasie żelaznej. Nieszczęściem, uskutecznić się to nie da! Pójdę zobaczyć się z Eugeniuszem, sprzedał swoje umeblowanie, może z tych pieniędzy będzie mi mógł coś oddać.
To mówiąc zwrócił się na ulicą l’Ecole-de-Médicine i wszedł do wiadomej wódczarni.
Scott już tam przybył.
Mąż Wiktoryny grał w karty z dwoma mężczyznami, oszukującymi go od rana. Mimo, iż los mu nie sprzyjał, nie podejrzywając ich, stawiał i grał dalej.
— Szczęście powróci... — myślał sobie.
Przybycie mniemanego burgundczyka położyło koniec tej partyi opłakanej. Loiseau przegrał pięćdziesiąt franków.
— Dosyć na dzisiaj.. — rzekł do swych partnerów — jutro dacie mi rewanż... a uprzedzam, iż dobrze będziecie się musieli trzymać!
Podniósłszy się z krzesła, podszedł do irlandczyka.
W tej właśnie chwili ukazał się we drzwiach Béraud.
Na widok mniemanego burgundczyka twarz jego rozpogodziła się.
— Ach! myślałem, żeś się pan przeniósł w inną stronę miasta, zapomniawszy o swych przyjaciołach — zawołał, podając mu rękę.
— Wypadła mi podróż nieprzewidziana — odrzekł Scott — lecz otóż wróciłem.
— Tem więcej mnie to cieszy, iż chciałem cię prosić o pewną przysługę.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1055
Ta strona została przepisana.