Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1058

Ta strona została przepisana.

set franków? Mam przyobiecane miejsce, nader korzystne miejsce... Zwracałbym ci częściowo, po pięćdziesiąt franków miesięcznie, wraz z procentami.
— O! co do procentów, nie mówmy o tem wcale — zawołał z dumą Will Scott. — Wystarczy mi zadowolenie, iż mogłem ci przyjść z pomocą. Udzielę ci sumę żądaną, lecz przed Eugeniuszem Loiseau ani słowa o tem, jemu nie pożyczyłbym grosza, ponieważ nie ufam mu tyle, co tobie...
— Nie obawiaj się! zachowam tajemnicę.
Scott wyjął z kieszeni pugilares, a dobywszy zeń pięć biletów stufrankowych, położył je na stole przed Pawłem, mówiąc:
— Co zaś do miejscowości w której mógłbyś umieścić Wiktorynę, to przypominasz sobie co ci mówiłem pewnego wieczora przy kolacyj u Bonvalet’a?
— Pamiętam to dobrze!
— Potrzeba więc się dowiedzieć, czyli mały domek mojego znajomego jest jeszcze do rozporządzenia... Zajmę się tem jutro.
— Och! jesteś prawdziwym moim przyjacielem! prawdziwym — zawołał Paweł z uniesieniem, ściskając dłoń Irlandczyka.
— Tak — odrzekł tenże, ponieważ ty mi się podobasz, a Loiseau wstręt we mnie budzi! Zobaczysz, że najdalej za dwa tygodnie on umrze z pijaństwa i nędzy. Nie mówmy o nim już więcej... Tak więc straciłeś miejsce u bankiera Verrière, z przyczyny położenia aresztów na twojej pensyi?
— Tak! jak gdyby nie mógł był ów stary oszust ułożyć się sam z moimi wierzycielami, przeznaczając część jakąś mej pensyj na spłaty. Dwaj owi rozbójnicy (mówię tu o bankierze i jego wspólniku) wyrzucili mnie na bruk, zatrzymując sobie moją miesięczną pensyą, nie pytając, z czego będę żył dalej?
— Verrière jest twoim krewnym...
— Jest nawet moim wujem.