Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1059

Ta strona została przepisana.

— Ha! to nie do darowania... podobne postąpienie to istotnie zbrodnia!
— Wiem o tem — rzekł Paweł zaciskając zęby. — Powiedziałem mu, że nie pozwolę ujść takiej krzywdzie bezkarnie. Ach! gdybym się nad temi łotrami mógł zemścić!..
— Dla czego nie? Okoliczności nastręczają się z biegiem czasu. Oddać mu możesz wet za wet!
— No! wtedy niech się ma na baczności... Nie oszczędzałbym go wcale!
— Powiedz mi, twój krewny jak słyszałem, posiada ziemską własność w okolicy Sekwany i Marny? — pytał Scott — własność wspaniałą, jakiś zda się zamek z ogrodem w pobliżu wioski Malnoue, gdzie zamieszkuje teraz?
— Tak właśnie... Jeździłem kiedyś do Malnoue... miałem tam przyjaciela kolegę, znam więc ów zamek.
— Verrière jest bogatym... nieprawdaż?
— Ba! ten łotr posiada miliony!
— Nie mało biletów bankowych musi on mieć w zamku przy sobie.
— To pewna! Bankierzy przechowują zwykle w swoich mieszkaniach portfele, wypchane banknotami.
— Według mojego zdania, doskonałem byłoby schwytać jeden z takich potężnych pakietów owemu przeklętemu milionerowi, kiedy wyrzuca na ulicę swych krewnych, aby tam z głodu umarli. A! to byłaby korzyść i zemsta!... Świetna dalibóg, zemsta, jakiej trudno wymarzyć!...
— Ha! gdybym mógł w jakikolwiek, bądź sposób zapłacić mu za moją krzywdę!
— No, no, pomyślimy o tem. A teraz pst! milczenie — dodał, wskazując na wchodzącego Eugenjusza Loiseau. — Ani słowa więcej... Pomówimy o tem w innym czasie i miejscu.