Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1060

Ta strona została przepisana.
II.

Loiseau szedł proste do stołu, przy którym siedział Béraut z Will Scottem.
— Oto twa należytość — rzekł, rzucając na blat marmurowy dwa bilety stufrankowe. A teraz, ponieważ sścisłe rachunki tworzą dobrych przyjaciół, powiedz mi, ile za ten czas żądasz procentu?
— Musisz być pijanym, stawiając mi podobne zapytanie? — zawołał Béraud.
— Nie jestem pijanym... mówię to w całą przytomnością umysłu.
— A więc jesteś gburem, prostakiem, zostaw mnie w spokoju.
— No, no, zgoda przedewszystkiem, towarzysze — ozwał się mniemany Burgundczyk. Nie kłóćcież się z sobą o takie głupstwo. Béraud potrzebował pieniędzy, musiał więc upomnieć się o nie. Wychjdmy jeszcze po kieliszka zielonej i idźmy razem na obiad.
— Nie będę obiadował z panem Béraud — odrzekł introligator i odszedł, siadając przy oddzielnym stole.
— Minie ta zwada — rzekł z cicha, uśmiechając się Will Scott. — Kiedyindziej będziemy razem obiadowali. Gdzież będę mógł, Pawle, zobaczyć się z tobą w wiadomym interesie, którym od jutra się zajmę?
— Przyjdź do mnie do hotelu... Będę czekał na ciebie co rano, do jedenastej.
— Dobrze, ale czy Loiseau, widząc mnie u ciebie, nie będzie nas miał w podejrzeniu?
— Nie obawiaj się, niebezpieczeństwa nie ma... Mój pokój jest zdała od jego pokoju... Zresztą poróżniliśmy się z sobą, jak widzisz... Jestem wolny, mogę, czynić co mi się podoba...