Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1063

Ta strona została przepisana.

— Chcesz zatem nieodmienne, by tu odbyły się zaślubiny?
— Tak... będziemy na wsi swobodniejszymi. Zresztą przyrzekliśmy to proboszczowi. Na tydzień przed zawarciem małżeństwa podpiszemy kontrakt.
— Ha! skoro tak chcesz... — odparł z wahaniem Verrière. — Lecz czyliż się nie obawiasz?
— Czego?
— By Aniela w ostatnim momencie przy ołtarzu zamiast powiedzieć „tak,“ nie odpowiedziała przeciwnie?
— Bądź spokojnym! — rzekł, uśmiechając się, Desvignes — to moją sprawa. — Sądzisz więc, iż ona wciąż myśli jeszcze o poruczniku Vandame? — dodał po chwili.
— Obawiam się tego... a raczej jestem pewien.
— No! potrafimy złamać jej upór, a to najprostszym w świecie sposobem. Gdzie znika powód, tam znikają następstwa i skutki tegoż... Vandame jest jednym z najbardziej niebezpiecznych dla nas spadkobierców. Jeżeli los wojny nie uwolni nas od niego w jaknajkrótszym czasie, ja zobowiązuję się dopomódz okolicznościom.
— W jaki sposób?
— Niech cię to nie obchodź.... Wiesz, iż nie lubię wtajemniczać drugich w moje zamiary. Niechaj wystarczy ci przekonanie, iż tego dokonam.
Jednocześnie zapukano do drzwi gabinetu. Ukazał się służący z wizytową kartą w ręku, którą podał bankierowi.
Verrière przeczytał głośno: „Wicehrabia Jerzy de Nervey“ i jednocześnie patrzył na swego wspólnika, jak gdyby badając, co ma uczynić.
— Przyjmiemy pana de Nervey... — rzekł Desvignes.
Od śmierci matki wicehrabia znacznie się zmienił.
Przy przerażająco bladem obliczu i oczach głęboko zapadłych, czarny jego ubiór, wisząc na tej wychudłej postaci, nadawał jej pozór jakiegoś widma.