Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1064

Ta strona została przepisana.

Szedł przygarbiony jak starzec. Ręce mu bezustannie drżały. Kaszel coraz częstszy i bardziej chrypliwy rozdzierał zapadłe jego piersi.
Pozdrowiwszy ukłonem Arnolda, podał rękę Verrièrowi.
— Nie przeszkadzam ci — zapytał — w twoich zajęciach, kuzynie?
— Bynajmniej... Rozmawiałem władnie z moim, wspólnikiem, panem Arnoldem Desvignes, jakiego, zdaje mi się, nie znasz dotąd jeszcze, a którego mam honor ci przedstawić.
Obaj mężczyźni ukłonili się sobie nawzajem.
— Przybywasz zapewne w celu uregulowania spadkowego rachunku? — pytał bankier dalej.
— Tak właśnie...
— Możemy go załatwić zanim notaryusz nadeśle nam zawiadomienie o objęciu przez ciebie sukcesy!.
— To dobrze... lecz chciałbym przedewszystkiem wiedzieć ogólna cyfrę pieniędzy, jaką panowie macie w swem ręku, cyfrę majątku niegdyś mej matki, a obecnie do mnie należącego.
— Natychmiast załatwić to możemy. Rachunek jest przygotowanym — rzekł Desvignes, biorąc leżące przed nim papiery. — Posiadamy w naszej kasie sumę niegdyś pańskiej matki, a obecnie panu przypadającą, dwieście tysięcy franków.
— Dwieście tysięcy franków? — powtórzył Jerzy z osłupieniem. — Ależ znalazłem w papierach mej matki twoje politowanie, bankierze, na odbiór pięciuset tysięcy franków.
— Do tego pokwitowania, jakie pan odnalazłeś — rzekł Arnold — musi być dołączonem objaśnienie o umieszczeniu kapitałów pańskiej matki w pewnem przedsiębiorstwie przemysłowem.
— Tak... dwieście osiemdziesiąt tysięcy franków, przynoszących sześć od sta, umieszczonemi zostały w kopalniach belgijskich marmurów.
— Spekulacya ta, świetnie się zrazu przedstawiająca — odparł Verrière — źle poszła w dalszym ciągu. — Straciłem na