powróci. Skoro tylko odbiorę kapitały, pojadę do Monaco, nic o tem nie mówiąc nikomu, i wrócę z milionami... zobaczysz.
Nie o to jednak obecnie tu chodzi.
— A o cóż? zapytał Desyignes.
— O rzecz najprostszą, kochany panie. Sukcesja moja nie została jeszcze zlikwidowaną, nie mogąc przeto nic zinkasować, znalazłem się bez grosza i przychodzę cię prosić drogi kuzynie, dodał, zwracając się do bankiera, byś mi udzielił zaliczkę dwadzieścia tysięcy franków na kapitały po matce, jakie masz u siebie. Potrącisz je sobie, skoro mój adwokat przyjedzie regulować z tobą rachunek.
Verrière chciał odpowiedzieć odmownie, Desvignes jednakże nie dozwolił mu przyjść do słowa.
— Dwadzieścia tysięcy franków, — rzekł — panie wicehrabio, z przyjemnością oba wraz z moim wspólnikiem służyć panu niemi będziemy. Racz pan przybyć po nie jutro rano między dziewiątą a dziesiątą godziną.
— Zatem, rzecz postanowiona... Mogę na to z pewnością rachować?
— W zupełności... Nieprawdaż panie Verrière? — Godzę się zawsze we wszystkiem z tobą, mój wspólniku.
— Ach! panowie jesteście dobrymi nad wyraz, — zawołał Jerzy, a potem dodał:
— Jakże się miewa ma czarująca kuzynka, panna Aniela?
— Bardzo dobrze — rzekł bankier.
— Obawiałem się aby ta smutna wiadomość, wstrząsnąwszy nią, nie zaszkodziła jej zdrowiu — mówił Jerzy dalej.
— Jaka wiadomość? — pytał Verrière.
— Wiadomość o nieszczęściu, jakiemu uległ ten biedny Vandame...
— Kto? Vandame? — powtórzył Arnold, zamieniając szybkie spojrzenie z bankierem.
— A! najcięższe ze wszystkich, jakie człowieka spotkać jest wstanie; umarł! — rzekł Jerzy.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1066
Ta strona została skorygowana.