Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1069

Ta strona została przepisana.

rzekł Arnold do bankiera. — Jeżeli masz coś na mieście do załatwienia, korzystaj z tego.
Verrière, nawykły słuchać we wszystkiem swego wspólnika, wziął kapelusz i wyszedł, zabrawszy z sobą niektóre papiery.
W dziesięć minut później ukazał się wicehrabia.
Desvignes podszedł ku niemu z uśmiechem na ustach.
— Do podziwienia punktualność!... — zawołał.
— Zwykła u ludzi, mających odebrać pieniądze — rzekł Jerzy przygasłym głosem.
— Odbierzesz je pan... mógłbyś był nawet odebrać je wczoraj. Jedynie odłożyłem wypłatę do dnia dzisiejszego, ażeby z panem chwilę porozmawiać.
— Jestem na pańskie rozkazy... — rzekł Jerzy.
— Proszę, spocznij pan na tym fotelu.
— Chętnie... mimo, że moje siły pozwoliłyby mi stać jeszcze godzinę.
Mimo tych sił, Jerzy padł raczej na fotel niż usiadł, a jego kości zaszeleściły jak kości szkieletu.
— Kochany wicehrabio — zaczął Desvignes — budzisz we mnie najżywszą, sympatyę, przystąpię więc prosto, otwarcie do celu. Oznajmiając mi o śmierci porucznika Vandame — przyniosłeś mi pan najbardziej pożądaną wiadomość.
— Ha! ha! — zawołał de Nervey z wybuchem ironicznego śmiechu. — Spostrzegłem to, gdy mój wuj powiedział mi o pańskiem bliskiem małżeństwie z moją kuzynką.
— Jak widzę, nic przed bacznością pańską ujść nie jest w stanie.
— To prawda... Jestem obserwatorem, mam umysł niezmiernie subtelny.
— Nie zadziwisz się pan przeto, skoro ci wyznam, że ta śmierć uwalnia, mnie od nader niebezpiecznego rywala. Vandame kochał pannę Anielę, która nie była obojętną na tę jego miłość. Dzieciństwo to, bezwątpienia, było ono jednak ważną dla mnie przeszkodą. Starając się za zezwoleniem ojcow-