Will Scott bardzo wczesnym porankiem udał się do hotelu Prowanckiego, by zastać w łóżku Pawła Béraud.
— No, jakże, mój przyjacielu — zapytał go Paweł — udało ci się coś odnaleźć?
— W zupełności. Interes twój załatwiony. Jeden z moich przyjaciół, posiadający nad brzegami Marny wśród gęstych drzew mały domeczek, ślicznie umeblowany, prawdziwe gniazdko miłości, nie mieszkając w nim w tym roku, odstąpił mi go na trzy miesiące. Przynoszę ci klucze od niego.
Béraud nie miał wyrazów na objawienie swojej wdzięczności.
— Radbym ci pokazać owo śliczne ustronie mówił dalej burgundczyk. — Jeżeli chcesz, moglibyśmy w tamtej okolicy zjeść śniadanie.
— Jaknajchętniej zawołał Béraud.
Oba odjechali natychmiast, a zjadłszy śniadanie w altance nad brzegiem rzeki, udali się do pawilonu.
Zachwyt Pawła Béraud wzrastał z każdą chwilą; na widok owego domku prawdziwy szał go ogarnął, nagle jednakże zadumał się głęboko.
— O czem tak myślisz? — pytał Wiliam Scott — mów... może jest coś takiego, co ci się nie podoba?
— Wszystko podoba mi się nad wyraz... wszakże patrząc na śliczne to gniazdko, obawiam się...
— Czego?
— Iż być może, gołąbka, dla której ono jest przeznaczonem, nie zechce w nim usłać gniazdeczka.
— Dlaczegóż odmówićby miała?
— Kaprys kobiecy...
— Jeżeli szpital przestrasza ją, jak mówiłeś, wahać się nie będzie.
— Przeciwnie... jestem pewien wahania z jej strony.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1072
Ta strona została skorygowana.
IV.