Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1075

Ta strona została skorygowana.

— Prócz tego, trzeba jak najściślej stosować się do przepisanych przezemnie reguł...
— Zachowamy je skrupulatnie. Lecz nie w tem trudność na teraz.
— W czemże więc innem?
— Wiktoryna jest bardzo dumną z natury. Zachowanie swej osobistej godności posuwa nieraz do dziwactwa. Gotową byłaby może uważać jako jałmużnę to, co dla niej uczynić pragniemy, my, jej blizcy krewni, i może nieprzyjąć naszej ofiary.
— Byłoby to zaiste bezrozumnem z jej strony. Wszak cóż ja w tym razie mogę dopomódz? Niepodobna mi zmienić charakteru chorej...
— To prawda, panie doktorze... lecz w pańskiej mocy jest przekonać tę kobietę że jej życie zależy od starań, jakiem i nadal będzie otoczoną. Cóż bowiem z nią się stanie? Gdzie pójdzie wyszedłszy ze szpitala, jeśli się nie da prowadzić, i odrzuci opiekę kochających ją krewnych? Jej mąż sprzedał wszystko, co się tylko znajdowało w mieszkaniu. Owładniony nałogiem pijaństwa, odpędzany jest ze wszystkich warsztatów. Będzie wegetował śród najstraszniejszej nędzy, dopóki nie zamrze gdzie na zaułku ulicy, lub wymierzając sam sobie sprawiedliwość, nie rzuci się w wody Sekwany.
— Och! nędznik... nędznik! Biedna kobieta!
Po chwili milczenia doktór zwrócił się do Pawła.
— Powiedz mi pan — zapytał — jaki stopień pokrewieństwa łączy cię z chorą?
— Jesteśmy sobie kuzynami.
— Pańskie nazwisko? — Paweł Béraud.
— Sposób zajęcia?
— Jestem rachmistrzem w jednem z biur kredytowych.
— Pan mieszkasz na wsi w okolicach Paryża?
— Tak, posiadam mały domek wiejski w Saint-Maur, nad brzegiem Marny.