przy głowie ostrzyżonemi włosami, sądząc z powierzchowności, były wojskowy, czarno ubrany, wszedł do domu przy ulicy Lobineau, gdzie mieszkała Joanna Desourdy wraz z córką.
Właścicielka pokojów umeblowanych siedziała przy oknie, szyciem zajęta. Spostrzegłszy nieznajomego, podniosła się i wyszła na jego spotkanie.
— Co pan sobie życzysz? — spytała.
— Przychodzę sprawdzić tutejszą księgę meldunkową — rzekł, dobywając z portfelu kartę inspektora policji i przedstawiając takową pytającej.
Właścicielka, złożywszy głęboki ukłon przybyłemu, wyjęła z szafy wielką regestrową księgę i położyła ją na biurku. Inspektor, otworzywszy ją na ostatniej zapisanej stronicy, śledził bacznie oczyma i palcem listę pomieszczonych tu nazwisk. Nagle zatrzymał się.
— Nareszcie! — wyrzekł półgłosem, tak wszakże, ażeby zostać słyszanym. — Od tak dawna już jej szukamy!
Właścicielka mieszkań umeblowanych pochyliła się nad księgą, pragnąc zobaczyć nazwisko.
— Joanna Desourdy... — wyrzekła z obawą. — Zatem pan poszukujesz tej kobiety? — panie inspektorze?
— Tak.
— Miałażby ona spełnić jakieś wykroczenie?
— Nie wolno mi pani odpowiedzieć na jej zapytanie. Dość, że prefektura poszukuje Joanny Desourdy, lecz proszę bardzo, zachowaj pani w tajemnicy dokonane tu przezemnie śledztwo.
— Rozumiem... możesz pan liczyć na moją dyskrecyę, a zarazem i posłuszeństwo dla administracyi.
— Od jak dawna Joanna Desourdy tu zamieszkuje?
— Zapisana jest w księdze od miesiąca.
— Czem się ona zajmuje?
— Niczem.
— Jakto, ma więc pieniądze... kapitały?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1086
Ta strona została skorygowana.