Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1090

Ta strona została skorygowana.

Właścicielka mieszkań miała słuszność twierdząc, iż nic jej już do zastawienia, ani sprzedaży nie pozostało. Nic... co się zowie.
— Skończone! — pomyślała, przyciskając rękoma lewą stronę piersi, gdzie serce jej boleśnie się ściskało. I spojrzała na córkę, której bezwładna główka osunęła się na poduszki z przymkniętemi oczyma. Wzrok jednej kobiety padł na małe złote kolczyki, zawieszone w uszach Liny.
Zadrżała.
Pokilkakrotnie już spoglądała ona na te kolczyki, mając myśl wziąć je i sprzedać, znając wszelako upodobanie w nich dziecka, nie miała ku temu odwagi.
W chwili tej wahanie stało się niepodobnem.
Pochyliwszy się nad łóżkiem, usiłowała drżącemi rękoma wyjąć z uszu dziecka tę drobną biżuteryę.
Lina nagle oczy otwarła.
— Ukochane dziecię... — rzekła Joanna głosem złamanym — unieś trochę główkę... Chcę wyjąć ci z uszu kolczyki, one ci przeszkadzają.
Dziecię, obezwładnione gorączką, spełniło rozkaz matki, która wyjęła jej kolczyki, zapytując siebie z goryczą:
— Cóżem ja przewiniła, by zostać tak strasznie ukaraną? Jedna tylko wina ciąży na mojem życiu, moja ślepa niegdy miłość dla tego nędznika. Lecz jak okrutna za nią pokuta...
Zawinąwszy w papier kolczyki, zeszła powoli ze schodów. Znalazłszy się na ulicy, zaledwie iść mogła. Zawrót jej umysł ogarniał, nogi gięły się pod nią.
Z największym wysiłkiem zawlokła się do najbliższego jubilera, któremu podała papier, zawierający jej ostatnie źródło pieniężne.
— Panie... — rzekła do niego przygasłym głosem — spełnij czyn miłosierdzia. Są to kolczyki mej małej córki... Z głodu obie umieramy...
To mówiąc, mocno się zarumieniła.