Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1095

Ta strona została skorygowana.

— Masz słuszność... wszystko to prawda... ale ja twojej ofiary przyjąć nie mogę...
— Dlaczego? Cóż staje na przeszkodzie... Nie jestżeś wolną?
— Nie... nie jestem wolną... Jestem zamężną. Nie wolno mi mieszkać w domu, w którym ty przy mnie żyć będziesz, uchodząc za mego kochanka...
— Milcz... milcz, przez Boga!... — zawołał Paweł. — Sądzisz więc, że cię przykuwa jeszcze obowiązek do tego nędznika, którego nosisz nazwisko? Zamężną już dziś nie jesteś. Twój mąż nikczemnem swojem postępowaniem rozerwał łączący was związek. Nie chciałem o tym nędzniku wspominać... Ty zmuszasz mnie do tego. Dobrze... mówmy więc o nim... Względem człowieka, który cię przyprowadził do nędzy, a łotrowskiem z tobą obejściem rzucił cię na łoże szpitala, winnaś zachować jedynie wzgardę i nienawiść. Wierzaj mi, Wiktoryno... przeszłość dla ciebie zamarła! Nowe życie winnaś rozpocząć od tej chwili... Nie odpychaj tego życia... Dozwól żyć sobie i mnie zarazem!...
Nastąpiło krótkie milczenie.
Béraud utkwił wzrok w obliczu chorej, chcąc odkryć wrażenie, jakie na niej wywarły jego wyrazy.
— Jak daleko od Paryża leży miejscowość, do której chciałbyś mnie zawieść? — zapytała nagle Wiktoryna.
— Bardzo blisko... w Saint-Maur, nad brzegiem Marny — rzekł Paweł z tryumfem, w zadanem sobie bowiem zapytaniu upatrywał dowód zwycięstwa.
— Jest to mały domek odosobniony? — pytała dalej Wiktoryna.
— Zupełnie odosobniony, z pięknym ogródkiem, otoczonym murem, z wejściem od strony rzeki. Zobaczysz, jak ci tam dobrze będzie. Ja w chwili obecnej znajduję się na urlopie... Przez cały miesiąc mogę być przy tobie, z wyjątkiem krótkich wycieczek do Paryża. Otoczę cię taką tkliwością,