Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1102

Ta strona została przepisana.

— Przewidziałem ja to wszystko naprzód, mój drogi, i zaopatrzyłem się w dziennik, w którym zamieszczono pomienioną wiadomość.

X.

— Zwróciłeś na wszystko pilną, jak widzę, uwagę — rzekł Arnold z uśmiechem.
— Tak... jestem bacznym w sprawach tego rodzaju... — odparł z zadowoleniem wicehrabia. — Zobaczysz pan, jak zręcznie załatwię ci to polecenie. Ale wyjeżdżam we środę z Paryża.
— Tak? dokądże?
— Chcę przepędzić dni kilka w Monaco, spróbować szczęścia w ruletę. Wczoraj mój adwokat otrzymał plenipotencyę do podniesienia mego dziedzictwa po matce. Przyślę go jutro do waszego biura dla uregulowania rachunków i odebrania kapitału.
— Jesteśmy na rozkazy. A w jakiż sposób załatwisz się pan z Melanią Gauthier? Weźmiesz ją z sobą do Monaco?.
— Nigdy w świecie! Nic ona nie wie o tej podróży i nie chcę, aby wiedziała. Jak tylko stanę w miejscu, napiszę do niej, oddawszy list na pocztę gdzieś w okolicy, aby nie domyśliła się gdzie jestem i do mnie nie przyjechała.
— Nie obawiasz się jej, wicehrabio?
— Ej! Wszystko załatwić można z kobietami, byle mieć nieco sprytu i taktu.
Przybywający goście przerwali rozmowę pomiędzy Arnoldem i Nerveyem.
Wszyscy zasiedli do stołu w południe, a po śniadaniu, które przeciągnęło się do trzeciej godziny, damy przechadzały się w parku, rozmawiając z panną Verrière.
Młode to dziewczę starało się siłą woli pokonać smutek, uciskający jej duszę.