Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1104

Ta strona została skorygowana.

Siostra Marya spojrzała niespokojnie na mocno pobladłą swoją kuzynkę. Obie przeczuły cios straszny, jaki miał w nie uderzyć.
— Towarzyszycie panowie i panie uroczystości zaręczyn... — mówił Verrière dalej.
Bladość Anieli zwiększała się z każdą chwilą.
— Mam nadzieję, iż wkrótce ujrzę was tu powtórnie zebranych — kończył bankier — zebranych w dniu zaślubin mej ukochanej córki z panem Arnoldem Desvignes, moim wspólnikiem.
Głośne okrzyki radości zabrzmiały wokoło stołu.
Klaskano w ręce. Pomięszane głosy powinszowań zlewały się z temi okrzykami.
Arnold, powstawszy, składał ukłony obecnym, z pozorem głęboko wzruszonego człowieka, podczas gdy zakonnica drżała z obawy.
Aniela, bliska omdlenia, chciała krzyknąć, zaprzeczyć temu oświadczeniu, niepodobna jej było wszakże wymówić słowa.
Milczenie jej policzono na karb łatwo dającego się usprawiedliwić wzruszenia, któremu nikt się nie dziwił.
— Ach! podli... nikczemni!... — myślało dziewczę. — Korzystali z tego zebrania, aby pokonać mą wolę... Nigdy jednakże, nigdy... nie pozwolę im spełnić ich planów!
Wszystko to, co przytoczyliśmy powyżej, działo się przy końcu obiadu. Wkrótce obecni, powstawszy od stołu, przeszli do salonu.
Kobiety otoczyły biedną Anielę, aby jej powinszować i uściskać, nie przeczuwając, iż wyrazy ich były dla niej uderzeniem sztyletu w głąb serca.
Muzyka, umieszczona na estradzie w uiluminowanym ogrodzie, brzmiała wesoło, grając kadryle, polki i walce, których dźwięki rozbiegały się daleko po za zieleń parku. Zwrócono się ku miejscu pod wielkiemi drzewami, przeznaczonemu na tańce.