Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1116

Ta strona została skorygowana.

— Odwagi, biedna matko... odwagi! — mówiła gospodyni — wobec nieszczęścia zbroić się siłą należy. I ja straciłam, dwóch mężów, a jednak ów cios przetrwać zdołałam. Dobrzy ludzie pamiętają, o tobie... Jakiś mężczyzna dekorowany przyniósł ci właśnie wsparcie i pomoc.
— Mnie pomoc? — pytała Joanna, pognębiona boleścią.
— Tak... Oto sto franków, jakie dla ciebie pozostawił.
Tu właścicielka położyła banknot na stole obok listu, jaki służąca, podniósłszy z ziemi tam umieściła.
— Dziękuję ci, pani, za twoją dobroć... — szeptała Joanna. — Proszę cię tylko, nie chciej mnie pocieszać, potrzebuję pozostać sama z moją córką.
— Pojmuję to i odchodzę... Potrzeba jednak będzie spisać akt zejścia dziecka.
— Później... nieco później ja przyjdę do pani. Zostaw mnie samą, zaklinam... Wszak widzisz, że boleść ta omal do szaleństwa mnie nie doprowadza.
Właścicielka odeszła ze służącą, dozwalając nieszczęsnej matce wypłakać boleść w samotności.
Była to zaiste scena rozrzewniająca nad wyraz.
Ofiara Pawła Béraud okrywała pocałunkami to biedne, wychudłe ciałko dziecięcia, Szepcące pod lodowatym majestatem śmierci.
— Umarła... umarła z głodu!... — wołała biedna matka z rozpaczą, a teraz, skoro ta biedna istota nic już nie potrzebuje, pomoc przybywa! To straszne... okropne! Zabił ją własny jej ojciec... Jej ojciec, ten potwór, zabił mi mą córkę. Ha! do tej chwili pokonywałam moje pragnienie zemsty, moją nienawiść. Teraz nic mnie już od nich nie powstrzyma. Moja córka umarła... Ja śmierć jej pomścić muszę... powinnam!
Po owym gwałtownym wybuchu smutku nastąpiła rozpacz ponura.
Chodząc po pokoju, Joanna zbliżyła się do stołu, na którym właścicielka położyła bilet bankowy.